Jesteś niezalogowany
NOWE KONTO

Polski Deutsch

      Zapomniałem hasło/login


ä ß ö ü ą ę ś ć ł ń ó ż ź
Nie znaleziono żadnego obiektu
opcje zaawansowane
Wyczyść




Zdjęcia niezidentyfikowane (Wrocław), Wrocław
pavelo: Całkiem możliwe, że ten napis to Heringe. Byłoby dobrze, jakby tak jeszcze sprawdził kol. pietrzepawle w adressbuchach z 1911 lub 1912, czy faktycznie wcześniej też handlowano tam rybami. Jakoś ciężko mi znaleźć inne podobnie wyglądające skrzyżowanie...
Budynek nr 1-9, ul. Chachaja Władysława, Wrocław
Zdzisław K.: W tle osiedle Nowy Oporów.
Brama Cesarska, Wrocław
Irena Wolanin: Dzięki.
Nastawnia, Wrocław
Popski: Założyłem obiekt.
pl. Wróblewskiego Walerego, gen., Wrocław
Mmaciek: Obiekt dla słupa był założony w innym obiekcie ze słupem (stąd ul. Rydygiera). Wyprostowałem.

Ostatnio dodane
znaczniki do mapy

Sendu
Rob G.
Rob G.
MacGyver_74
MacGyver_74
Sendu
Sendu
Danuta B.
Danuta B.
Zbigniew Waluś
Danuta B.
Danuta B.
Alistair
Zbigniew Waluś
Zbigniew Waluś
Danuta B.
Alistair
Danuta B.
Danuta B.
Danuta B.
McAron

Ostatnio wyszukiwane hasła


 
 
 
 
Wałbrzyskie tramwaje
Autor: Petroniusz°, Data dodania: 2008-01-14 20:43:34, Aktualizacja: 2012-08-13 11:04:34, Odsłon: 4702

Tramwaj z lamusa - wspomnienia o dawnej wałbrzyskiej komunikacji

Dzisiaj wydawać się to już może fantazją, bajką na zimowy wieczór, a jednak to prawda, którą najstarsi wałbrzyszanie potwierdzić mogą: jak jeździło się do pracy, jak wracało do domu. Tramwajem. I to jakim! Już wtedy był zabytkiem muzealnym, ale jeździł jakoś, przechodząc niemal codziennie jakąś mniejszą lub większą naprawę. Zapraszam do chwili wspomnień o dawnych, dobrych czasach wałbrzyskiej komunikacji.

               

W roku 1945 zastaliśmy 35 wagonów silnikowych i 17 przyczep. Były to w sześćdziesięciu procentach niezdatne do użytku gruchoty, pochodzące przeważnie z końca XIX wieku. Najnowsze egzemplarze miały za sobą 22-letnią służbę. Na tory wyjechały po raz pierwszy w roku 1923. Jeździły po nie mniej zdezelowanych szynach, o rozstawie nieco szerszym niż mają kolejki wąskotorowe, a na zwrotnicach często opuszczały tory i zapędzały się ma uliczny bruk.
Były to wozy niesforne, skutecznie potrafiły się wyrwać panowaniu motorniczego. Już w grudniu 1945 roku wyjechał taki szalony wóz sprzed dworca głównego, z trudem wziął zakręt w ul. Niepodległości i wjechał do położonego poniżej poziomu drogi sklepu po przeciwnej stronie ulicy. Zginęło wiele osób, a do dziś mam przed oczyma przerażający widok przeciętego na pół wozu. Dach leżał kilkanaście metrów dalej. Niemal dokładnie w rok później w tym samym miejscu powtórzyła się identyczna tragedia.
W roku 1948 tramwajowe hamulce zawiodły i wóz staranował parowóz na przejeździe przy ul. Wysockiego. Były ofiary. W roku 1959 tramwaj wywrócił się na zakręcie placu Engelsa. Niemało przerażających emocji przeżywali pasażerowie wehikułów, które raptem staczały się z licznych w mieście górek, by nie reagując na ręczne i elektryczne hamulce, nabierać zwariowanych przyspieszeń, jakby chciały pokazać, że eksploatacyjna szybkość wynosząca 10km/h to dla nich obraza i potrafią gnać szybciej.
Była kiedyś mijanka między kopalnią Julia a Białym Kamieniem. Stąd pewnego dnia urwał się tramwaj. Nie pomogły wysiłki motorniczego. Wóz z fantazją zatoczył wiraż koło kopalni, pomknął obok oczekujących na przystanku ludzi, zazgrzytał na zwrotnicach mijanki obok tartaku, przeraził ludzi w oczekującym na zakolu wozie, przeskoczył garbaty mostek nad torowiskiem kolejowym, rozchybotany staczał się ul. Wysockiego, podskakiwał na przejeździe kolejowym, z gwizdem zatoczył łuk w ul. Słowackiego i wreszcie zadyszał się pod górką i stanął. Po tych chwilach grozy "Cena strachu" Cluzota, która wówczas chyba szła na ekranach Wałbrzycha była doprawdy mało emocjonalna. Jak się rzekło, podany przypadek nie był sporadyczny. Nie pomógł w takich chwilach nawet piasek obficie sypany pod koła. Ale o tym za chwilę.

               

"Latające trumny" były niemal tak szybkie jak piechur. Mimo, że na prostych odcinkach jeździły dość prędko, charakterystycznie kolebiąc się, a raczej odbijając z boku na bok, zawrotną średnią prędkość 10km/h osiągały dzięki mijankom. Co kilka przystanków było kilkanaście metrów podwójnego toru. Wystarczyło, że jeden wóz na linii spóźnił się nieco, wszystkie tramwaje czekały na niego.

Jednym z najstarszych tramwajów był ten z numerem sześć. Warto mu się bliżej przyjrzeć. Otwarte pomosty, dzwonek na przednim zderzaku. Klapkę podnoszono, gdy za pierwszym wozem jechał drugi tramwaj. Oczekujący na mijance wiedział, że musi czekać, aż ten drugi przejedzie. Zimą jazda na odkrytym pomoście była znakomitą zaprawą przed wyprawą polarną. Stłoczeni ludzie zasłaniali się jak mogli, by ujść przed wichrem i mrozem. Motorniczy ubrany w grube wojłokowe buty i ogromny kożuch ledwo mógł władać korbami, przyciśnięty do pulpitu sterowniczego. A miał co robić. Lewą ręką włączał i wyłączał biegi oraz hamulce elektryczne. Przekręcenie korby w prawo to była "jazda", w lewo "hamowanie". Prawą ręką motorniczy kręcił korbę ręcznego hamulca, przy czym pomagał sobie prawą nogą dociskając zapadkę przytrzymującą zębatkę. Dla wyjścia z nagminnie zdarzających się poślizgów, motorniczy naciskał prawą nogą pedał piaskownicy. Sypał się wówczas pod przednie koła piasek powodując lepsze tarcie. Jak już wcześniej wspomniałem, zabiegi nie zawsze były skuteczne.
Piasek. Niemal rytualnym zabiegiem było na końcowych przystankach uzupełnianie piaskiem zbiornika umieszczonego pod siedzeniami miejsc przylegających do ściany pomostu. Pasażerowie na widok motorniczego z kubłem piasku w ręku, wstawali z miejsc i otwierali siedzenia.
Pomosty po stronie przeciwnej do wejścia były zabezpieczone poręczą, żeby pasażerowie nie wypadli. Ponieważ tramwaje jeździły raz z jednej a raz z drugiej strony ulicy, zabezpieczenie to trzeba było odpowiednio przenosić. Jak był tłok, konduktor wychodził z tramwaju, pasażerowie przygnieceni do poręczy odpychali się mocno o to co było w zasięgu ręki i pomagali zdjąć kratownicę z zaczepów. Tymczasem po przeciwnej stronie pomostu szykowano się podobnie do założenia ochrony. Potem motorniczy dzwonił i wóz ruszał (przyp. red.: już widzę, jak dzisiaj pasażerowie autobusu pomagają kierowcy w czymkolwiek)

               

Po wielu latach pudła tramwajów unowocześniono i przerobiono. Pomosty otrzymały solidniejszą ochronę przed wiatrem. Zamontowano składane w pół drzwi. Było nieco cieplej, ale otworzyć taką harmonijkę to był … magiel. Motorniczym zapewniono trochę więcej przestrzeni do pracy, tj. tyle, by mogli swobodnie kręcić korbami. Na środku pomostu umocowany był metalowy słupek, a w połowie jego wysokości zaczepiano metalowe pręty, które wydzielały szoferkę. Nad głową kierowcy było jeszcze jedno urządzenie. Uchwyt do włączania bezpieczników, które wyskakiwały, gdy silnik nie mógł sobie poradzić z ciężarem wypchanego wozu. Dość często pasażerowie wyręczali we włączaniu motorniczego, często trzymali "na siłę" uchwyt by przełamać opór odmawiającego posłuszeństwa motoru.

W pierwszych powojennych latach wałbrzyskie tramwaje były słynne z tego, że grzały. W lecie też. We wnętrzu ich było piekielnie gorąco. Nie było problemu z miejscem dla starszych. Oczywiście nie należy składać tego na karb wielkiej uprzejmości. Przejechanie dwóch przystanków na podgrzewanym siedzeniu było świadectwem wielkiej odwagi. Osobiście jednak czuję swego rodzaju sentyment do grzejących siedzeń. Zdarzyło się to w marcu 1946 roku. Podczas jakiejś wolnej lekcji poszliśmy z kolegami na basen przy ul. Olimpijskiej. We wgłębieniu pod trampoliną była woda, pływały wyrwane z szatni drzwi. Postanowiliśmy przyciągnąć je kijem do brzegu i zamienić na tratwę. Po pochyłym, a oblodzonym dnie wpadliśmy do wody . Od zapalenia płuc uchronił nas właśnie tramwaj. Odbyliśmy dwa kursy na trasie Rusinów-Sobięcin, co trwało około 4 godzin i po tej przejażdżce nie pozostało śladu naszej lodowatej kąpieli.

Rusinów-Sobięcin. Taka była właśnie linia. Właściwie dwie. Rynek był wówczas centralnym węzłem komunikacyjnym. Stąd jeszcze biegła linia do Solic Dolnych. Pozostałe dwie linie to Solice Zdrój-Plac Grunwaldzki i dalej Dzietrzychów czyli Podgórze. Jeździły więc tramwaje wąskimi uliczkami Wałbrzycha, drżały domy, hałas ciągnął się długo po przejeździe wozu, jakby nie mógł się wydostać poza obręb zabudowań.


               

Na mijankach się czekało. A na końcu każdej linii? Tu obsługa wozów dwoiła się. Manewrowanie. Przyjeżdżał tramwaj z przyczepą, zostawiał ją, odłączając z uwięzi, której głównym elementem był ciężki, żelazny, prostokątny kawał litego żelaza z dwoma otworami i uchwytem. Wóz motorowy - po odjęciu wtyczki przewodu elektrycznego i zaczepu hamulca - odjeżdżał poza zwrotnicę, którą należało przełożyć, przejeżdżał sąsiednim torem do przeciwnej zwrotnicy i wracał z drugiej strony naczepy. Tam łączono dyszle pojazdów przeniesionym przez konduktora łączem. Zakładano ponownie kabel elektryczny i zwierano hamulce. Tramwaj ruszał z kopyta bo na trasie do mijanej dojeżdżały już wozy będące w ruchu.
Początkowo do końcowych przystanków dojeżdżały tylko wozy motorowe, a przyczepy przekazywały powracającym tramwajom na którejś z mijanek. Na Podgórzu była mijanka bez pętelki, jedynie z odgałęzieniem zakończonym zderzakiem. Tutaj zestaw wjeżdżał do końca toru, cofał do odnogi, zostawiał przyczepę, wracał na właściwy tor, wówczas konduktor pchał przyczepę na zwolnione miejsce, a wóz silnikowy wracał po nią. To były czasy!


Artykuł zamieszczony w Trybunie Wałbrzyskiej nr 51/52 (863/864) 21.12.1971 - 02.01.1972, strona 6 (dokonałem drobnych korekt i skrótów).


/ / / /
mroczan | 2008-01-14 21:49:27
Czytalem z przejęciem, tak trudno w to uwieżyć, ale tak było. Dzięki za tyle szczegółów które dodają smaku całości artykułu. Brawo.
Petroniusz | 2008-01-16 20:24:23
Mnie ten artykuł, jak na niego trafiłem, również ujął. Piasek pod siedzeniami? "Taniec z korbami" motorniczego? Ręczne przepychanie przyczepy? Przyznam, że dla mnie to czysta "egzotyka".
ragnar | 2008-01-14 22:40:35
Dobra robota!! Także czytałem z przejęciem, choć mam podobny artykuł nie będę go zamieszczał z racji totalnej propagandy i głupiego wytłumaczenia na likwidacje tego cennego taboru w naszym mieście, tutaj także widać te dziwne wręcz tłumaczenia gdzie przekazy samych zainteresowanych - motorniczych były nieco odmienne, w każdym razie artykuł świetny.
Petroniusz | 2008-01-16 20:30:45
Co do propagandy masz rację - takie były niestety czasy. Trybuna Wałbrzyska w pierwszych latach istnienia to jedna wielka agitacja partyjna. Po odwilży w 56 sporo się zmieniło - na lepsze :) Ale przecież nawet w tych najbardziej "podkręconych" przez ówczesną władzę tekstach jest jakaś prawda, choćby ziarenko :)
jakas1 | 2008-01-15 13:24:58
Plac Engelsa to który plac?
mroczan | 2008-01-15 17:26:06
Dawny plac Engelsa teraz nazywa się plac Na Rozdrożu. Plac ten leży u zbiegu ul. Matejki -Kościelnej - Przemysłowej.
runner | 2008-01-17 14:32:22
Szóstka!!!
marekbp | 2008-01-19 10:22:23
Obecny plac Na Rozdrożu to dawny plac Marksa a nie Engelsa!!
jakas1 | 2008-01-21 15:33:16
Właśnie, i dlatego zadałem pytanie. Albo ktoś pomylił Marksa z Engelsem, albo jakiś inny plac nosił krótko to imie. Tuwima? Raczej nie Grunwadzki?
mroczan | 2008-01-21 20:49:58
Faktycznie pomyliłem tych dwóch klasyków. Niestety, nie wiem gdzie był plac Engelsa.
anja17 | 2008-01-23 12:07:08
To obecnie plac Kołłątaja (przy skrzyżowaniu ul. Wysockiego z ul. Andersa).
jakas1 | 2008-01-23 21:42:01
Bardzo dziękuję za informację
zbyszek1030 | 2022-09-22 11:40:29
Tak było! Pamiętam jak wracałem tramwajem do domu ze szkoły w latach 60-tych.Wysiadałem na mijance przy ul.Lenina i szedłem przez ul.PKWN aż na ul.Bema gdzie mieszkaliśmy.T były naprawdę piękne czasy!!!